Filmowe Recenzje Typowego Kinomaniaka, czyli jak umilić sobie wieczór lampką wina, szklaneczką whisky i dobrym filmem

wtorek, 14 kwietnia 2020

47. Narodziny Gwiazdy (2018)


Tytuł: A Star Is Born / Narodziny gwiazdy
Rok produkcji: 2018
Gatunek: Dramat, muzyczny
Scenariusz: Will Fetters, Bradley Cooper, Eric Roth
Reżyseria: Bradley Cooper
Produkcja: USA
W rolach głównych: Bradley Cooper, Stefani Germanotta, Sam Elliott

Jackson Maine (Bradley Cooper) jest wokalistą popularnego zespołu country. Ma problemy z alkoholem i narkotykami, ale nie wiele sobie z tego robi. Pije przed, w trakcie i po występie. Kiedy wsiada do swojego samochodu, prosi kierowcę, żeby zawiózł go gdziekolwiek, gdzie można się napić. Tym sposobem trafia do baru dla gejów. W wejściu zaczepia go jakiś mężczyzna, który jest jego fanem i zaprasza go na występ swojej koleżanki. Kobieta swoim głosem robi na Jacku piorunujące wrażenie. Po koncercie piosenkarz poznaje osobę, która wywarła na nim takie wrażenie. Zaprasza ją do baru. W trakcie wizyty w barze dla policjantów Ally (Stefani Germanotta) uderza policjanta w twarz. Oboje wybiegają z baru i udają się do sklepu, żeby czym prędzej nałożyć opatrunek na nie siwiejącą, jeszcze, dłoń kobiety. Na parkingu sklepu wywiązuje się między dwojgiem obcych ludzi specyficzna więź. W trakcie powrotu do domu Jack zaprasza Ally na swój koncert. Ta jednak nie chcę się zgodzić, jednak gdy po raz kolejny zostaje poniżona w pracy, rzuca wszystko i jedzie na koncert Jacka.
***
Trudno było nie obejrzeć tego filmu. Przez kilka miesięcy wszyscy zachwycali się debiutem Bradleya Coopera, który zgarnął kilkanaście nagród i ponad sześćdziesiąt nominacji. Do tego cudowna ścieżka dźwiękowa nagrana przez Lady Gagę, ale o tym za chwilę.

Początkowo poznajemy Jacka jako gwiazdę muzycznej estrady. Ale zaraz potem dowiadujemy się o jego uzależnieniach i innych problemach. Przez cały film kreacja Jacka jako człowieka zmienia się. Z osoby, która początkowo nie ma nic do stracenia kształtuje się człowiek, który dla miłości jest w stanie zrobić wszystko. Dosłownie. Kiedy poznaje Ally pragnie, żeby niczego jej przy nim nie zabrakło. Uważa że świat mimo, że zły musi usłyszeć jej głos. Wspiera ją we wszystkim co robi. Kiedy Ally osiąga sławę Jack jest nieco zazdrosny, ale jednocześnie dumny ze swojej ukochanej. Niestety kiedy kariera Ally nabiera rozpędu ich relacja odchodzi na dalszy plan, mimo, że oboje bardzo starają się. Jack ponownie sięga po alkohol. Dopiero gdy na gali Grammy Jack przysparza Ally wstydu na scenie postanawia iść na odwyk. Nie tylko dla siebie. Przede wszystkim dla ukochanej. Po odwyku staje się trzeźwo patrzącym na świat mężczyzną, oparciem u boku swojej żony. Niestety pomimo swoich ogromnych chęci i starań przegrywa najważniejszy mecz w swoim życiu.

Jakby nie patrzeć kreacja Bradleya Coopera jest niesamowita. Potrafi on w tym filmie zagrać wszystko. Zaczynając na pijaku kończąc na wrażliwym mężczyźnie, który jedyne czego pragnie to zapewnić szczęście swojej ukochanej. Wiele scen pokazuje kunszt aktorski Coopera, nawet nie tyle co aktorski co reżyserski. Jako reżyser ukazuje w filmie wszystkie "te małe gesty", które dla widza mogą być mało znaczące - dotknięcie dłoni, czułe dotknięcie twarzy. W każdym dotyku jest ukryta jakaś emocja, każdy gest ma znaczenie. Nie tylko ja jestem zachwycona tym filmem, na co wskazuje chociażby nominacja do Oscara za najlepszy film.

Najbardziej zaintrygowana byłam grą Stefani Germanotty, specjalnie nie używam jej pseudonimu scenicznego, ponieważ czuję, że tutaj byłoby to nieodpowiednie, nie na miejscu. Lady Gagę zostawmy na scenę muzyczną, a do filmu weźmy Stefani. 

Ally to młoda kobieta, która mieszka z ojcem. Pracuje w jakiejś restauracji, ale nie jest to jej praca marzeń. 
Wieczorami występuje w klubie dla gejów. Jest jedyną prawdziwą kobietą. Reszta to mężczyźni, którzy wieczorem na kilka godzin stają się kobietami. Kiedy poznaje Jacksona jest nieco speszona, ale też bardzo zaintrygowana. Ciężko jej jest się nie zgodzić na kolację z gwiazdą muzycznej sceny. W końcu po dosyć intrygującym wieczorze rozstają się. Następnego wieczoru Ally przyjeżdża na na koncert Jacksona, a ten w podstępny sposób ściąga ją na scenę. Tak oto rodzi się gwiazda, chociaż nikt jeszcze o tym nie wie. W ten sposób między dwojgiem nieznajomych rodzi się płomienne uczucie. W końcu Ally decyduje się wyjść za mąż za Jacksona. Już jako pani Maine osiąga ogromny sukces, który doprowadza ją do zdobycia Grammy. Jej wielką, uroczystą chwilę psuje Jack, który napruty jak messerschmitt przejmuje mikrofon i zaczyna bełkotać do publiczności. Jednak Ally kocha go na tyle mocno, że nie potrafi go zostawić. Czuje, że bez niego w życiu już nie da rady. Odwiedza męża na odwyku, nieco boi się o przyszłość jaka ich czeka, ale z czasem czuje się dużo bardziej spokojniejsza. Niestety cały świat, który zbudowała razem z Jacksonem rozpada się na miliardy małych kawałków.

Stefani jest cudowną aktorką. Odniosłam wrażenie, że nie musiała ona grać Ally, tylko po prostu była sobą. Na prawdę nie często zdarzają się tak przekonujące kreacje. kobieta sięgnęła do swojego prawdziwego wnętrza, żeby pokazać każdą emocje całą sobą,  można wyczuć, że w filmie opowiada historię bardzo intymnej relacji dwojga ludzi, którzy podążą za marzeniami. 

Ta prawdziwość ukazana przez Coopera, jako reżysera, któremu niektórzy krytycy zarzucają poruszanie zbyt wielu tematów naraz, jest cudowna. Ten film jest piękny w swojej prostocie. Każdy dotyk, każda emocja jest przedstawiona tak, że widać iż postać żyję tym co przeżywa, nie powstrzymuje emocji tylko je wyraża. Gdy poznajemy Ally rozmawia ona przez telefon w toalecie z jakimś mężczyzną, który widocznie nie umie pogodzić się z rozstaniem.Po zakończeniu rozmowy Ally wściekła wychodzi z toalety i głośno przeklina. Jackson przepraszając swoją żonę zaczyna płakać.

Cudownie wyraziste ujęcia, ciepłe, dające nadzieje kolory witają widza w brutalnej rzeczywistości show biznesu. I ta muzyka. Film bez tej muzyki byłby biedny. Po prostu biedny. Piosenki są napisane tak dobrze, że oddają każdą chwilę jaką przezywają bohaterowie, to takie podsumowanie tego co dzieje się w danej części filmu. Chociażby "Shallow" - piosenka pojawia się kiedy Ally staje przed ogromną publicznością i razem z Jacksonem wykonują jej piosenkę. Facet wrzucił ją na głęboką wodę, żeby przysłowiowo nauczyła się pływać, a o tym dokładnie jest ta piosenka "We're far from the shallow now". 

Jak zapewne już wiecie jest to remake. Podobno przed wersją z 1976 były jeszcze dwie, ale nie udało mi się do nich niestety dotrzeć. Z całego serca nie jestem zwolenniczką remaków, bo zazwyczaj okazują się niewypałami, a reżyserowie chcą z nich zrobić coś czego nie można określić ani jako ulepszenie ani jako remake. Dlatego chylę czoła bardzo nisko przed Cooperem, że zrobił z tej historii, którą znamy z lat 30., 50. i 70. coś wspaniałego. Owszem, starsza wersja (1976) też mi się podobała, jak na tamte czasy podejrzewam, że to też był hit. Jednak muszę przyznać że to jest chyba najlepszy remake jaki kiedykolwiek w swoim życiu widziałam. Historia nieco się różni, ale jest równie głęboka co poprzednia, najważniejsze wątki są poruszone.

Zazwyczaj nie oglądam najpopularniejszych filmów, kiedy są najbardziej popularne. Wolę obejrzeć je, kiedy ich popularność powoli przycicha. Jest wtedy spokojniej, a ludzie na chłodno zaczynają myśleć o produkcji (wyjątkiem jest John Wick i Avengers - zawsze jestem na premierze, prapremierze albo zaraz po premierze, zależy od wolnego czasu). Nie mogę ocenić tego filmu całym zdaniem, bo tego nie potrzebuje wystarczy mi jedno słowo. Przepiękny. To najlepsze określenie. Jest Cudowny, wzruszający, szczery, przepełniony emocjami, które widz przeżywa razem z głównym bohaterem w zależności czyimi oczyma patrzymy na twarz.

Widzieliście już "Narodziny gwiazdy"? Co sądzicie o tym filmie? Jak podoba się Wam spojrzenie Coopera na ten film? Zbyt prawdziwy czy może robiony asekuracyjnie, żeby po prostu dobrze wypaść? Ja bardzo serdecznie go polecam! Mnie zachwycił, porwał moje serce i ciężko było po nim zasnąć, ale zarwałam noc, żeby obejrzeć go do końca (tak to jest jak zaczyna się oglądać ponad dwugodzinny film o pierwszej w nocy). A jeszcze tak a pro po tych dwóch godzin, które trwa. Nawet nie będziecie wiedzieć kiedy ten czas zleci, zapewniam Was. Dajcie znać w komentarzach jak Wy odbieracie ten film!

Dream Wave



źródło grafiki: https://universityunions.utexas.edu/events/139
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń