Tytuł: Godziny szczytu/Rush hour
Rok produkcji: 1998
Gatunek: Akcja/Komedia/Komedia kryminalna
Reżyseria: Brett Ratner
Scenariusz: Ross LaManna, Jim Kouf
Produkcja: USA
W rolach głównych: Jackie Chan, Chris Tucker, Elizabeth Pena
Inspektor Lee (Jackie Chan) jest najlepszym policjantem w Hongkongu. Jego przełożony Han leci do Los Angeles, gdzie staje się Chińskim konsulem. Na terenie Stanów Zjednoczonych zostaje uprowadzona córka konsula - Soo Yung. W sprawę angażuje się FBI, a na prośbę Hana do LA przylatuje Lee. Trafia on pod opiekę dość specyficznego policjanta Jamesa Cartera (Chris Tucker). Carter i Lee początkowo nie przepadają za sobą, zwłaszcza Carter jest negatywnie nastawiony do przyjezdnego Azjaty. Lee jednak w końcu trafia do swojego przyjaciela i przejmuje dowodzenie nad sprawą. Carter nie opuszcza go nawet na krok. Nawet nie wiedzieć kiedy zostają partnerami, którzy dołożą wszelkich starań, żeby odnaleźć córkę konsula.
***
Dlaczego pisze o "Godzinach szczytu"? To film, który wprowadził mnie do kina akcji, tak bardziej na poważnie. Dalej przejdę do oceny filmu, ale tutaj jeszcze tylko dodam, że to jest ciekawa historia!
Jackie Chan - od lat 70. ma już przyklejoną łatkę aktora kina akcji. Jednak nie to jest najważniejsze. Jackie bardzo często gra w komediach lub filmach kryminalnych. Grany tutaj przez Chana Inspektor Lee przyjeżdża do Los Angels w pilnej sprawie. Jego zadaniem jest uwolnić z rąk porywaczy córkę konsula Hana, jego byłego pracodawcy, a przede wszystkim zaufanego człowieka. Dodatkowo Lee zna osobiście Soo Yung, był jej nauczycielem sztuk walki kiedy przebywała ona wraz z ojcem w Chinach. Kreacja Chana jest komiczna. Nie tylko ze względu na brawurowe sceny walk, ale przede wszystkim z kontaktu z Carterem. Trzeba powiedzieć, że oboje i Tucker i Chan wpływają na siebie w tym filmie niesamowicie. Czemu?
Para Tucker - Chan jest bardzo zabawna, gdy jeden chcę być poważny, drugi udaje poważnego i z tego przekomarzania często wychodzą dziwne, ale przede wszystkim zabawne sytuacje.
Przejdę teraz do Chrisa Tuckera. To komik, który dostał możliwość zagrania z - już wtedy - legendą kina akcji. Tucker świetnie czuje się w swojej roli i to widać. Bez przerwy żartuje na temat koloru swojej skóry, ale też z Jackiego. To daje widzom poczucie takiej swobody, którą aż miło się ogląda. Może to nie była rola na miarę Oscara, Złotego Lwa czy podobnych, jakże prestiżowych nagród, ale to jedna z najważniejszych ról w dorobku sympatycznego komika.
A co odnośnie fabuły? Ogólnie rzecz biorąc, to nic nowego. Dwóch policjantów, którzy się różnią pracują nad pewną sprawą i mimo swojej odmienności, która jest ich atutem, rozwiązują na prawdę poważną sprawę. Jednak nie w każdym filmie, a tak na prawdę w niewielu (tylko w tych, których mamy możliwość oglądania kreacji Jackiego Chana) można zobaczyć jak ktoś wisi na znaku "Hollywood".
Co jeszcze? Aaa, no tak: "WAR". Kawałek, który chyba wbił się w pamięć każdej osoby, która oglądała ten film i całą serię.
To chyba znają wszyscy, a jeśli nie to GDZIE WY LUDZIE ŻYJECIE!? Spokojnie, nie mam wam tego za złe, ale jeżeli nie znacie tego fragmentu, to nadróbcie fragment, kiedy Lee i Carter jedzą chińszczyznę i zaczynają bawić się bronią. Komediowy majstersztyk.War, huh, yeahWhat is it good for
Absolutely nothing
Uh-huhWar, huh, yeahWhat is it good forAbsolutely nothingSay it again, y'all
Gratulacje dla osób, które tworzyły scenariusz, bo niektóre wypowiedzi na prawdę zapadają w pamięć: "50 milionów dolarów? Co ty myślisz, że porwałeś Chelsea Clinton!?" czy rozmowa pomiędzy Lee i Carterem w samolocie do Hong Kongu.
O montażu i kamerze nie ma co wspominać, bo wszystko jest cacy, na bum cyk-cyk-cyk, przynajmniej ja niczego nie zauważyłam, a film oglądałam już chyba po raz 40 raz i nic w nim nie zauważyłam, co było by rażące, albo chociaż rzucające się w oczy.
Reasumując: film nie powala pomysłem, bo jest on maglowany od dawien dawna (chociażby Zabójcza broń, która powstała 10 lat wcześniej, ale kiedyś i w moich recenzjach znajdziecie filmy z tej serii), ale brawurowe kreacje Tuckera i Chana dodają do tego filmu wiele ciekawych i zabawnych momentów, a niektóre są takie, że to jest tak śmieszne, że aż żenujące, ale przecież taka ma być komedia, a tej parze aktorów żenadę można wybaczyć. Ścieżka dźwiękowa przypadnie Wam do gustu, taneczne ruchy obu aktorów również i problemy komunikacyjne na linii Azjata - Afroamerykanin, którzy mają problemy kulturowe jest po prostu śmieszne, tak śmiesznie jak to w komedii być powinno.
A Wy jak oceniacie ten film? Uważacie, że zasłużył na to, żeby doczekać się dwóch kolejnych części? A może przejadł się już Wam pomysł dwóch odmiennych gliniarzy, którzy zostają przydzieleni do jednej sprawy i suma summarum zostają najlepszymi kumplami? Czekam na wasze oceny w komentarzach!
Dream Wave
źródło grafiki:http://www.filmweb.pl/Godziny.Szczytu/posters, plakat nr 1
0 komentarze:
Prześlij komentarz